YOUNG MAJLI: Trzymam się rzeczy, które sama postrzegam jako wartościowe #wywiad
Young Majli, czyli Marta Malinowska zarówno za DJ-ką, jak i w prowadzonych przez siebie audycjach radiowych stawia na promocję nieoczywistych brzmień spoza głównego nurtu. Tuż po jej występie w berlińskim HÖR rozmawiamy o drodze, jaką przeszła od początku swojej szeroko pojętej muzycznej działalności.
W listopadzie 2021 występowałaś w oknie berlińskiego klubu HÖR. Moim zdaniem to duża nobilitacja, bo stosunkowo mało polskich artystów miało możliwość zaprezentowania się tam. Jak Ci się grało i jak w ogóle do doszło do całej sytuacji?
Występ w HÖR to w głównej mierze zasługa agencji Granko, z którą współpracuję od ponad pół roku. Z okazji drugiej rocznicy istnienia agencji, Paulina – jej pomysłodawczyni, najpierw zorganizowała, a potem zaprosiła mnie, Avtomata i Chino do zagrania w oknie. Będąc szczerą, o występie dowiedziałam się niewiele wcześniej i było to dla mnie naprawdę wielkim wyróżnieniem. Z perspektywy dziś powiem, że grało mi się świetnie, aczkolwiek było to doświadczenie bardziej stresujące niż się spodziewałam. Co prawda, nie był to mój pierwszy występ w pomieszczeniu bez publiczności i granie stricte do kamery (było też Blue Oyster w Warszawie), ale skala dostępu platformy HÖR jest zdecydowanie większa. Poza tym zdarzyły mi się problemy techniczne podczas występu – jeden CDJ przestał wykrywać pendrive z muzyką. Do tej pory miałam szczęście, że tego typu sytuacje na imprezach mi się nie zdarzały, a przynajmniej nie miały takiej skali, żebym sama nie mogła im zaradzić. Przeszła mi przez głowę zabawna myśl, że to mogło zdarzyć się wszędzie, a stało się jak na złość właśnie tutaj, a to nagranie będzie przecież funkcjonować w Internecie na zawsze. Jednocześnie podziałało to na mnie tak, że wcześniejszy stres odpuścił i złapałam zdecydowanie swobodny flow w graniu. Paradoksalnie, dobrze się stało, że coś poszło niezgodnie z planem.
Ostatnie, o co bym podejrzewała to to, że występy na żywo mogą być dla Ciebie jeszcze stresujące. Masz przecież wieloletnie doświadczenie zarówno w radio, jak i za konsolą.
Wszystko zależy od okoliczności. Jeśli robię coś po raz pierwszy, na przykład gram w nowym miejscu, to jest to dla mnie sporym wyzwaniem. Gdy zaczynałam grać, dużo moich występów działo się spontanicznie i bez większych oczekiwań z mojej strony, a imprezy miały miejsce się w bezpiecznym środowisku znajomych, przez co czułam się pewniej. Co więcej, w ogóle nie planowałam tego, by zostać profesjonalną DJ-ką, nie stawiałam sobie też nigdy konkretnych celów w tej kwestii, np. gdzie powinnam być i co powinnam robić za X lat. Dlatego było w tym wszystkim po prostu więcej luzu. Dopiero większe propozycje i wydarzenia zaczęły wiązać się z mocniejszym stresem, ale wynika to też z faktu, że bardzo zależy mi na tym, bym była zadowolona z tego, co się wydarzy podczas seta. Pamiętam, że w tamtym roku grałam na Jasnej i powiedziałam bookerowi, że stresowałam się tą imprezą, a on odparł, że nie po to gramy, żeby się stresować. Niby oczywiste, ale ja często o tym zapominam. Nadal oczywiście są te emocje, ale staram się trochę inaczej do nich podchodzić. Utrzymywać je bardziej na poziomie koncentracji i mobilizacji, a nie paraliżu, który intensyfikuje się przed rozpoczęciem występu. Najtrudniejszych jest dla mnie pierwszych kilka minut jak już jestem na scenie, a potem zaczynam wchodzić mentalnie w granie i działam na zupełnie innych obrotach.
Na ile planujesz to, w którą stronę pójdzie Twój set i na ile przygotowujesz wcześniej swoją tracklistę?
Staram się mieć ogólny zamysł jak chcę zagrać, ale dużo zależy od samego wydarzenia. Np. na Unsoundzie w 2021 grałam sobotni warm-up, czyli otwarcie nocy i miałam konkretny pomysł, na czym ta formuła może polegać.
To nie jest główny act i nie polega na wyciskaniu z ludzi. 100% energii z samego początku. Można sobie pozwolić na trochę eksperymentu, ale wyważyć to z bardziej tanecznymi numerami, które mają energetyczną moc. Zawsze myślę przede wszystkim, jakie brzmienie chciałabym osiągnąć, ale nigdy nie przygotowuję sobie playlisty jeden do jeden. Może robiłam tak na samym początku, ale teraz mam raczej ścisłą czołówkę utworów, które chciałabym zagrać w jakimś określonym miejscu w secie. Jednocześnie stawiam też na spontaniczność, co może trochę wyklucza się z kontrolą, o której mówiłam wcześniej, ale przecież istotne jest też reagowanie bezpośrednio, na to co się dzieje na parkiecie w momencie kiedy grasz.
Wydaje mi się też, że sam styl Twojego grania ewoluował na przestrzeni lat, a odsłuchiwane chronologicznie sety zawierają w sobie spójną historię zmian w selekcji.
Mój styl nie był związany nigdy ściśle z jednym gatunkiem muzycznym. Muzyka, którą grałam i gram to wypadkowa tego co mnie interesowało w kontekście audycji muzycznych, ponieważ prezentowałam w nich określony materiał. Radio obliguje mnie i zawsze obligowało, by muzykę diggować, pilnować jej i sprawdzać nowości, ale też trochę więcej czasu poświęcić na przyjrzenie się historii poszczególnych gatunków. W moim obszarze zainteresowań mieściła się muzyka klubowa, ale tak – słuchałam też dużo rapu, popu, R’n’B, a nawet trochę jazzu. Teraz rapu słucham trochę mniej, ale to jeden z czołowych gatunków, które ukształtowały mnie muzycznie i siłą rzeczy więcej takich numerów pojawiało się w moich setach. Poza tym widzę mocny związek między moją selekcją a rodzajem imprez, na których grałam. Swoją przygodę zaczynałam w małych wrocławskich klubach, gdzie była duża tolerancja na różnorodne gatunkowo sety. To było 5-6 temu, a moim zdaniem przez ten czas zaszło sporo zmian na polskiej scenie. Wtedy bardziej niż sam hip hop interesował mnie jednak grime – gatunek mocno związany z kulturą undergroundu muzycznego w Wielkiej Brytanii. Te kilka lat temu właśnie on był mocnym motorem napędowym w niezależnej muzyce elektronicznej wśród takich postaci jak Mumdance, Mr. Mitch czy Benga. Przyglądałam się jak niezależni producenci eksplorują go na swoje potrzeby. Te dźwięki przenikają się w moich setach, a ewolucja w stylu bierze się z obserwacji jak długo istniejące gatunki przeobrażają się następnie np. w sceny hard-drumowe, drumowe czy basowe.
Nie jestem w stanie jednoznacznie go określić, ale na pewno chciałabym, żeby cały czas ewoluował. Dużym plusem bycia związaną ze światem muzyki jest poznawanie nowych rzeczy i chciałabym, by tak zostało jak najdłużej.
Ty sama też dawałaś i dajesz poznawać ludziom nowe dźwięki. Długo wykonywałaś skrzętną, mrówczą robotę, działając w małym lokalnym środowisku, ale potem Twoja kariera nagle nabrała mocnego rozpędu i rozgłosu. Jak Ty postrzegasz ten proces?
Pierwsze sygnały o tym, że zaczęłam wychodzić poza swoje małe wrocławskie środowisko w którym działałam i grać po Polsce były zaproszenia: do serii podcastów Oramics i na festiwal Unsound w 2018, kiedy z PLAL-em graliśmy b2b. Po tym miksie zaproszono mnie na Brutaż. Trzymałam się też z ekipą Mestiço i przez wspólne zainteresowania muzyczne miałam okazję zagrać na nieoficjalnym biforze przed Off Festivalem w Katowicach. W międzyczasie był też cykl Rozkosz, który organizował Łukasz Warna-Wiesławski. Dużo moich znajomości, które powstały na przestrzeni lat, wynikło z faktu, że to co grałam po prostu podobało się ludziom.
By loading the content from Soundcloud, you agree to Soundcloud’s privacy policy.
Learn more
Twoja selekcja zawsze stała w opozycji do modnych gatunków muzyki elektronicznej, także tych mainstreamowych, które zawsze wiążą się też z większą popularnością na scenie. Nigdy nie skupiałaś się stricte na techno na przykład.
Moją motywacją do działania nigdy nie było zaistnienie dla większej publiczności, więc nigdy też nie miałam dylematów jak poprawić swą popularność i tego rodzaju problemy mnie nie absorbowały. Jako DJ-e imponują mi np. Joy Orbison, Objekt czy Ben UFO – ludzie, których postrzegam jako ciekawych i wszechstronnych artystów. Potrafią oni tak zbudować swoje sety, by osoby, które nie są do końca w temacie nie czuły, że są to dla nich kompletnie obce światy. Dają oni słuchaczowi jakieś punkty zaczepienia, ale nie idą jednocześnie na łatwiznę. Być może jest to wysoko postawiona poprzeczka, ale to właśnie kierunek w muzyce czy samym techno, który mnie najbardziej interesuje. Długo miałam ambicje, żeby trzymać się rzeczy, które sama postrzegam jako wartościowe i swoją postawą, swoim zaparciem sprawić, by powoli wpływały do mainstreamu. Dziś, znając lepiej zasady rynku mainstreamowego, nie do końca w to wierzę – może jest to do zrobienia, ale to zadanie o dużym stopniu trudności.
Gdzie widzisz siebie w perspektywie najbliższej przyszłości? Czy znajdzie się w niej też miejsce dla produkcji muzycznej?
by potem nie czuć się zawiedzionym – szczególnie, że branża w której działam jest bardzo zależna od dzisiejszych warunków pandemicznych. Na pewno chciałabym dalej grać, grać więcej i grać w miejscach, gdzie do tej pory nie grałam. Mówię tu o polskich festiwalach jak Wisłoujście, Tauron Nowa Muzyka czy Off Festival – to moje marzenia. Jestem otwarta na to, co się może wydarzyć. Temat produkcji wraca do mnie co jakiś czas. Bardzo mnie kusi, bardzo chciałabym się odważyć i zająć się tym tematem. Z radia nie zrezygnuję na pewno, bo to ważny dla mnie aspekt i wdzięczna przestrzeń na prezentowanie muzyki. To bardzo specyficzne granie z pustego pomieszczenia do ludzi zajmujących się w danym momencie swoimi sprawami i jednoczesne poczucie jedności z nimi.
To dzielenie czasu między obowiązki DJ-ki i radiowca wydaje się być samo z siebie niełatwym zadaniem. Raz – mnogość zajęć. Dwa, to jednak ciągłe obcowanie z muzyką, które może zmęczyć.
Przed pandemią byłam wrzucona w intensywny wir ciągłego słuchania i grania muzyki, więc paradoksalnie jestem wdzięczna za jej nadejście. Zmusiła mnie do zatrzymania się i spojrzenia z innej perspektywy na DJ-ing – teraz wolę grać na imprezach rzadziej, ale na tych, z którymi się utożsamiam. Zrezygnowałam z intensywnego bycia na antenie, bo zależało mi na posiadaniu przestrzeni w głowie, bycie bardziej zaangażowaną w to co chcę grać, uważniejszym i dokładniejszym słuchaniu, które postrzegam jako ogromną wartość. Czasem słucham muzyki i właściwie nie potrafię się do niej ustosunkować. Zdarza się też, że nie potrafię wskrzesić ekscytacji, która powinna towarzyszyć obcowaniu z muzyką. Przez większość życia byłam dość intensywną słuchaczką, która dosłownie zasypiała ze słuchawkami i budziła się z nimi, a towarzysząca cały czas muzyka była dla mnie ważnym elementem życia. Mój chłopak też zajmuje się muzyką, przez co wymieniania się utworami i wzajemnych inspiracji było i jest jeszcze więcej. A potem nagle w naszym domu i codzienności częściej zaczęła pojawiać się cisza. Oboje ją bardzo doceniamy. Przez pewien czas myślałam, że coś jest ze mną nie tak, dziś postrzegam to jako bardziej naturalne tworzenie sobie przestrzeni i odpoczynku. Słuchając ostatnio audycji „re:lax” Laksy i re:ni w NTS Radio, re:ni powiedziała, że dzisiaj prowadzi ją sama, bo Laksa robi sobie tydzień odpoczynku dla uszu. To znormalizowało moją potrzebę istnienia odpoczynku od muzyki i dźwięków przy takim intensywnym obcowaniu z nią. To przecież naturalne. Ważny jest balans.
Nie sposób pominąć tutaj wątku przejścia ze statusu intensywnego słuchacza do nadawcy muzyki – to jest początków Twojej przygody z radiem.
Zadziałał przypadek. Przeprowadziłam się do Wrocławia na studia, a że miasto było mocno oddalone od Sandomierza, gdzie się wychowywałam i mieszkałam, nie miałam tam też znajomych. Kiedyś zupełnie niespodziewanie zobaczyłam plakat radia LUZ z informacją o rekrutacji, gdzie zgłosiłam się do redakcji muzycznej, totalnie nie wiedząc z czym się to będzie wiązać. Szybko okazało się, że nie mam problemu by zaproponować temat będąc na koncercie czy rozmawiać z ludźmi, którzy na nim byli. Po kilku wejściach złapałam bakcyla i po około 2-3 miesiącach zaczęłam prowadzić Ultradźwięki – audycję prowadzoną codziennie zawsze przez 2 osoby różniące się od siebie pod względem zainteresowań muzycznych. W Radiu Luz pracowałam przez 5 lat i mocno zaangażowałam się w jego tworzenie – byłam najpierw szefową redakcji muzycznej, a potem szefową programową. Była to moja pierwsza regularna praca na etat, która dała mi poczucie, że mogę utrzymywać się z muzyki. W radiu studenckim bardzo istotna jest rotacja ludzi i pojawianie się młodych talentów, więc po rezygnacji z Radia Luz, pojawiło się Radio Wrocław, Radio RAM i Radio Wrocław Kultura. Następnie dostałam propozycję z Trójki do wzięcia udziału w castingu do programu „Dzika karta” – dziennikarze z tego radia wyłaniali młode talenty ze stacji studenckich, a zwycięzcy mogli poprowadzić długie pasma muzyczne w nocy. Po roku zaczęłam prowadzić tam swój program dzienny. Po Trójce przyszło 357, które było jej następcą i w którym pracuję teraz. W sumie przez dwa lata co tydzień jeździłam raz w tygodniu do Warszawy robić audycję, co było na dłuższą metę męczące i utrudniało skupienie się na konkretnym zajęciu czy znalezienie pracy na pełen etat.
Wyobrażam sobie, że decyzja o przeprowadzce, jaką podjęłaś, do łatwych nie należała.
Decyzja o przeprowadzce była spowodowana wieloma czynnikami, ale to dla radia przeprowadziłam się do Warszawy ze świadomością, że we Wrocławiu nie będę miała już szans dalszego rozwoju. Nowe miejsce wiąże się zawsze z eksploracją nowych nieznanych obszarów, co zawsze było dla mnie interesujące i istotne. Przez pandemię nie korzystałam jednak w pełni z uroków stolicy, a mieszkam w niej prawie 2 lata. Sama praca w radio zmieniła się też i mocno przyczynił się do tego Covid-19, który naruszył wiele stałych elementów. Z Wrocławiem z kolei bardzo trudno było mi się rozstać, bo cenię sobie vibe ludzi w tym mieście. Tęsknię za ekipą Regime, bez której wiele muzycznych wydarzeń z przeszłości nie miałoby po prostu miejsca – to moje środowisko muzyczne. Regime cały czas wydaje muzykę, ostatnio pojawiła się płyta Wicker Duck „Bits and Pieces”. Mam nadzieję, że będziemy mieli przestrzeń na powrót do planów eventowych w bardziej stabilnych warunkach. Kiedy zaczynałam mieszkać we Wrocławiu, mocno trzymała się ekipa My head is dubby, która sprowadzała największe ksywki z brytyjskiej sceny. We Wrocławiu jest generalnie bardziej koleżeński klimat, a do Radia Luz przychodzili właściwie wszyscy mający cokolwiek wspólnego z muzyką jako taką – różnorodność audycji była ogromna, a tolerancja na odmienne dźwięki naprawdę spora. Wszyscy znaliśmy się z radia, spędzaliśmy razem czas, a to miejsce pozwalało się nam między sobą przenikać i wzajemnie dopingować.
Jako osoba, która częściej odpytuje niż daje się odpytywać, świetnie radzisz sobie w social mediach, które polegają głównie na autoprezentacji. Moim zdaniem wszyłaś tam fajną estetykę i autentyczność, bez zbędnej pozy i filtrów.
Przyznam, że mam taką” love & hate relationship” (śmiech) z social mediami. Z jednej strony czuję, że bardzo wykrzywiają obraz drugiej osoby, ale z drugiej często doświadczam, że trudno bez ich funkcjonować. Ludzie uzależniają swoje wyobrażenia o kimś od tego, co widzą w social mediach, a nie tego co usłyszą w secie np. Instagram to taka wizytówka, którą powinieneś mieć, żeby nie zniknąć z czyjejś pamięci czy świadomości i jednocześnie platforma, do której mają dostęp wszyscy użytkownicy. Warto sobie co jakiś czas przypominać, że to tylko lub aż forma kreacji. Zarówno jako twórcy, jak i odbiorcy powinniśmy zachować dystans w ocenie. Jeśli potraktuje się sociale jako bardziej wzrokową formę wyrazu, to może być fajne i kreatywne. Dla mnie to totalnie nowe, bo nigdy nie byłam zainteresowana działaniami wizualnymi, ale staram się próbować nowych rzeczy i podchodzić do tego bardziej na luzie. Wypracowałam tę strategię niedawno, bo grając czy prowadząc audycje miałam przekonanie, że wszystko powinno to być odpicowane i dopięte na 100%, bo tego od siebie wymagam.
Published January 12, 2022. Words by Agata Ogórek, photos by Filip Preis.