[WYWIAD] Max Cooper: fascynacja genetyką i techno
Max Cooper – multimedialny artysta techno, urodzony w Belfaście, mieszkający w Londynie. Już jako dziecko zafascynował się genetyką czytając książkę Stephena Hawkinga. Autor muzycznych projektów, które wsparte są sztukami wizualnymi. Jego występy są jednymi z najciekawszych wg rankingu Resident Advisor: ‘Top Live Act’ 2015, 2013 i 2012. Artysta wystąpił 16.12. w klubie Smolna w ramach imprezy z cyklu before’ów przed trzecią edycją Festiwalu World Wide Warsaw, a już w lipcu zagości na scenie Electronic Beats, na festiwalu Tauron Nowa Muzyka.
W wywiadzie Max opowiada mi o łączeniu pasji do nauki z muzyką, multimedialnym aspekcie swoich live-actowych występów, związkach elektroniki z muzyka klasyczną, chodzeniu do klubów i muzeów oraz znaczeniu Londynu na klubowej scenie.
Artur Wojtczak: Przez ponad 3 lata pracowałeś nad nowym albumem “Emergence” , który ukazał się w listopadzie. Jaka była koncepcja tej płyty i kiedy zacząłeś całe przedsięwzięcie?
Max Cooper: Wszystko zaczęło się od moich zainteresowań muzyką i sztukami wizualnymi. Chciałem te dziedziny połączyć dodając do tego jeszcze moją pasję naukową. To miał być właśnie taki projekt, przy którym będę mógł współpracować zarówno z artystami zajmującymi się sztukami wizualnymi jaki i naukowcami.
Brzmi to bardzo wyjątkowo!
Tak, chciałem zrobić coś innego i wykorzystać swoja wiedzę i pasję. Ja studiowałem naukę i przez lata uczestniczyłem w różnego rodzaju badaniach, potem rzuciłem się w wir tworzenia muzyki i zajmowania się nią. Jestem typem osoby myślącej wizualnie, lubię też otaczać się sprzętami audio do tworzenia muzyki.
Na płycie łączysz więc naukę z muzyką i sferą wizualną. Czy w takim razie tworzone przez Ciebie dźwięki mogą funkcjonować oddzielnie od warstwy obrazkowej czy muszą występować razem?
Oczywiście, że można je traktować oddzielnie: można kupić mój album czy słuchać go na Spotify i nie zawracać sobie głowy ideami zawartymi w części wizualnej. Muzyka jest napisana na tę płytę trochę jak do filmu, pod pewien scenariusz, ale może być słuchana tradycyjnie.
Teledyski, które są połączone z twoimi utworami dopełniają niejako warstwę muzyczną i pokazują ten projekt w całej jego okazałości. Jon Moore z Coldcut (Ninja Tune) powiedział mi miesiąc temu w wywiadzie, że obecnie scena VJ-ska jest dużo mniej kreatywna niż kiedyś, a przecież Coldcut byli pionierami łączenia elektroniki z wizualami. Czy było Ci trudno znaleźć odpowiednie osoby do współpracy przy tej części projektu?
Kiedy Coldcut zaczynali ze swoja muzyką i łączeniem dźwięku i obrazu, była to pewna nowość, coś świeżego. Dlatego musiało to być bardzo kreatywne i rzeczywiście pionierskie. To, co ja daję innowacyjnego od siebie, to odnośnik do nauki. Album opowiada pewną historię, ale każdy teledysk odnosi się do jakiejś oddzielnej koncepcji naukowej z wizualizacją danych. Technologicznie wszyscy idziemy do przodu, dużo rzeczy nie jest już traktowane jako coś świeżego: czasem faktycznie VJ bierze projektor, robi mapping, używa już gotowych rzeczy, które tylko nieznacznie modyfikuje nie napracowując się przy tym zbytnio. Dlatego ja wolę tworzyć coś zupełnie nowego.
A nie boisz się, że będzie to zbyt trudne i hermetyczne, by twoja publiczność to zrozumiała i zaakceptowała?
Ja nikogo do niczego nie zmuszam, pozwalam słuchaczom dowolnie interpretować moją muzykę i sztukę video. Nie znoszę działań typu: „masz o tym myśleć tak i tak”. Ja daję kompletnie wolną rękę, niczego nie sugeruję. Ale jeśli chcą mocniej zrozumieć, co chciałem im przekazać, mogą wejść na moją stronę poświęconą albumowi „Emergence” i tam poczytać. To jak gra edukacyjna. I nie jest to nudne i hermetyczne jak można sądzić o nauce! ( śmiech)
Album współtworzył m.in. pianista i kompozytor klasyczny Tom Hodge. Jak silny jest związek pomiędzy muzyką elektroniczną a poważną?
Napisałem z Tomem 3 utwory na tę płytę. Pracujemy razem od paru lat. Dla mnie to kwestia przełożenia uczuć na grę na pianinie, czy na syntezator. Ja sam gram niezbyt dobrze i piszę muzykę niemal w sposób naukowy. Wiem, czego chcę dźwiękowo, ale nie zawsze umiem to przełożyć na dźwięki i dlatego Tom pomaga mi w tym. A jego wiedza o muzyce klasycznej zdecydowanie dodaje ciekawych aspektów do tworzonej przez mnie elektroniki np. jeśli chodzi o kompozycję. Kiedyś zrobimy razem całą płytę, taką bardziej down-tempo. Bo ta aktualna jest zdecydowanie przeznaczona do klubów.
Czy znasz muzyczne kooperacje łączące klasykę czy jazz z techno i house’em jak np. Bugge Wesseltoft & Henrik Schwarz czy Jeffa Millsa grającego z Montellier Philharmonic Orchestra?
Tak, oczywiście! I sam nagrałem też kiedyś taką jazzową EP-kę „Tileyard Improvisations Vol.1″ (feat. Kathrin Deboer and Quentin Collins), którą wydała wtedy typowo jazzowa oficyna Gearbox. Zebraliśmy jazzowych muzyków i poprosiliśmy, by improwizowali. A muzycy jazzowi adaptują się niesamowicie łatwo do każdego gatunku muzyki.
Jesteś teraz w trasie promującej album: następny przystanek to Paryż i Amsterdam. Jakie masz obserwacje ze światowych klubów: jakie miasto ma teraz najbardziej gorącą i ekscytującą scenę elektroniczną?
Bardzo trudne pytanie, ale… najprawdopodobniej Mexico City. Grałem tam parę razy i poziom zachwytu, ekscytacji publiczności jest naprawdę wyjątkowy. Ludzie znają moją muzykę, są świadomi i bawią się znakomicie.
Mieszkasz w Londynie, który zawsze był jednym z najważniejszych miejsc dla globalnej kultury klubowej: tu rodziły nowe gatunki jak np. 2 Step, tutaj zaczynały się kariery klubowych hymnów, które potem stawały się klasykami. Czy teraz jest w Londynie coś, co będzie tzw. „The Next Big Thing” – nowym trendem czy zjawiskiem, które wywrze wpływ na scenę światową?
Masz rację. Londyn był zawsze trendsetterski! I z jednej strony w Londynie ostatnio znikały kluby jak np. Fabric, który na szczęście powróci, a z drugiej rodzą się nowe rzeczy…
A powrót Fabric to też pokaz siły i determinacji społeczności klubowej, która o niego zawalczyła, prawda?
Tak, to niesamowite, jak pozytywne wsparcie klub dostał od ludzi. To nie do przecenienia, fantastyczne. A niebawem otworzy się też nowa miejscówka, która będzie na pewno wielkim wydarzeniem ze względu na specyfikę: Printworks, miejsce na 5000 ludzi, coś w stylu większej wersji Berghain. Londyn tego bardzo potrzebuje. Industrialne miejsce robi wielkie wrażenie. I myślę, że to, co się tam zadzieje może mieć wpływ na scenę. Tymczasem ja w Londynie rzadziej chadzam do klubów, robię to raczej na świecie podczas trasy. A w Londynie chętniej odwiedzam muzea, czy wystawy sztuki. Czasem myślę, że jestem za stary i za nudny (śmiech). Kocham kulturę klubową i jestem jej częścią, ale lubię też inne rzeczy. Dlatego pracuję nad powołaniem do życia nowego labelu, gdzie muzyka – głównie taneczna, ale nie tylko – będzie ściśle połączona ze sztuką wizualną, będzie częścią większego kreatywnego projektu. To wspaniałe, gdy muzyka prowadzi do nowych pomysłów i idei.
Udanego występu dziś wieczorem w klubie Smolna: mam nadzieję, że i tam poczujesz te undergroundowe wibracje i wrócisz z dobrymi wrażeniami. Ten klub jest młody, ale już z respektem na scenie i świadomą muzyki publicznością…
Dziękuję! Bardzo się cieszę na ten wieczór, będę grał 5 godzin. Zresztą w Polsce występowałem już parę razy i zawsze było znakomicie. Wy również wykazujecie dużo entuzjazmu i macie masę energii, którą oddajecie artystom. Chętnie tu wracam!
Rozmawiał: Artur Wojtczak
Published December 19, 2016.