Klub REWIRY: Odkrywanie tożsamości kultury house i disco #WYWIAD
Czy rok 2023 będzie rokiem małych klubów? Po przedstawieniu wam stołecznego K-Baru Powiśle, ruszyliśmy do Poznania, by porozmawiać z duetem Duszne Granie ( Łukasz Kowalka i Hubert Grupa) odpowiedzialnych za politykę muzyczną klubu Rewiry. Co myślą o przyszłości disco? Jaka publiczność ściąga na ich imprezy? Co myślą o "winylowych disco-purystach"? O tym w naszym wywiadzie.
Artur Wojtczak: Rewiry – klub, o którym coraz głośniej w Polsce, przeszedł kilkuletnią drogę, by zacząć budować swoją tożsamość jako miejsca dla ludzi świadomych kultury tanecznej oraz korzeni muzyki house i disco. Kiedy nastała ta nowa era budowania profilu miejsca?
Łukasz Kowalka (Duszne Granie) : Jesteśmy na pokładzie października 2021, czyli od momentu zaproszenia nas do współpracy przez właścicieli lokalu, czyli Michała Marcinkowskiego i Marcina Wróblewskiego. Dokładamy wszelkich starań, by podkreślać drogę obraną przez klub wcześniej. Jakościowa muzyka taneczna wybrzmiewała tam od początku istnienia lokalu. My dodaliśmy świeżą oprawę graficzną, konsekwentną, tak istotną dzisiaj, komunikację w social mediach, a z czasem pojawiły się też możliwości bookowania osób didżejskich spoza Poznania, które są ambasadorami brzmień na które stawiamy. Dziś klimat muzyczny klubu tworzy, według nas, najsilniejsza lokalna reprezentacja i goście przyjezdni, którzy są wisienką na torcie każdego miesiąca.
Hubert Grupa (Duszne Granie) : Łukasz ma rację. Jednocześnie nie oczekujemy, że przez nasze progi przechodzić będą jedynie ludzie świadomi przytoczonej przez Ciebie kultury tanecznej i gatunkowych korzeni, w tym ich historii i społecznego backgroundu. To nasza rola, by mając na uwadzę tę świadomość i wiedzę, tworzyć miejsce, które nie będzie wykluczać, a wręcz przeciwnie – podkreślać najważniejsze wartości, edukować i odkrywać przed ludźmi to, czego dotąd nie znali, a co tkwi głęboko w tożsamości kultury house i disco, Rewirów, jak i nas samych. Poczuwamy się do odpowiedzialności za to, by być kuratorami tego miejsca, ale i swego rodzaju nawigatorami ludzi, którzy do niego przychodzą.
Wasza miejscówka to nieduży lokal znajdujący się w przyziemiu potężnego, zabytkowego budynku przy skrzyżowaniu Alei Niepodległości i ulicy Edwarda Taylora. Klubowiczów wita od progu mural przedstawiający grafikę autorstwa Jarosława Danilenko, potem – wchodząc do wnętrza – widzimy czerwoną, cekinową kotarę za didżejką i łamany w prostokąt blat. Ten design oraz rzut oka na tańczący tłum jednoznacznie przywodzi na myśl house’ową kulturę barową z Anglii czy Niemiec w latach 90., ale też niewielkie lokale w NYC, w czasach, gdy muzyka house była wciąż jeszcze w undergroundzie… Co inspirowało twórców tego miejsca?
Przestrzeń Rewirów nie była łatwa do zaadoptowania, bo to stosunkowo wąski prostokąt z dwoma nośnymi filarami po środku. Głównym motywem, od którego wyszedł pomysł na klub, był od początku centralny bar – miał być jego sercem, miał integrować ludzi, a zarazem dawać „schronienie” osobie, która przyszła do klubu zupełnie sama. Bar jest ogromny, jego łączna długość wynosi ponad 17 metrów, a jego powierzchnia zajmuje połowę lokalu. Nie było miejsca na analizowanie tego, czy będzie przestrzeń na dodatkowe stoliki, kanapy czy wyszukane detale. Klub miał być przede wszystkim przyjemny i mieć…. wygodny bar. Michał i Marcin stworzyli miejsce pod siebie, takie, w którym sami chcieli czuć się komfortowo.
Do głównego motywu jakim jest bar, dorzucono elementy ze słynnych „orbisowskich” piekiełek, czyli dawnych barów znajdujących się w hotelowych podziemiach – czerwień neonów, głęboką zieleń baru, bordowe obicia hokerów i elementy drewnianych okładzin, modnych w PRL-owskich czasach.
Tylko papierosowy dym został zastąpiony tym z dymiarki. To taka estetyka końcówki lat 70. i początku lat 80, chociaż duży „otwarty” bar to jak najbardziej ukłon w kierunku nowojorskich miejscówek. Nazwa i logo klubu również miały oddawać ducha i styl ikonografii epoki PRL.
Miesiąc temu przedstawiliśmy na Electronic Beats gorące i inspirujące warszawskie miejsce – K-Bar Powiśle. Jego promotorzy powiedzieli mi, że byli zmęczeni wszechobecną hegemonią techno oraz byli przekonani, że „nadszedł teraz czas małych klubów”. Najwyraźniej podzielacie tę tezę, prawda?
Łukasz: Poznań od dawna czekał na miejsce, które pozwoli znaleźć złoty środek pomiędzy dyskotekami ze Starego Rynku, a klubami techno. Rewiry to nie jest undergroundowa miejscówka. Chcemy, żeby czuły się tu dobrze osoby, które niekoniecznie znają DJ-ów, którzy danego dnia występują. Zadaniem DJ-ek i DJ-ów jest, by ludzie świetnie się bawili przy jakościowej muzyce i to się udaje. Nie jestem przekonany czy to jakaś tendencja, że ludzie preferują małe kluby. Mam wręcz wrażenie, że po pandemii jest jeszcze większe zapotrzebowanie na duże, rozbuchane produkcje.
Dzięki temu, że mamy mały lokal, na pewno łatwiej nam jest go zapełnić prezentując wymagającą muzykę spod znaku house i disco. Nie czuję jednak, żebyśmy byli beneficjentami mody na małe kluby.
Hubert: Zgodzę się z Łukaszem. Na pewno prowadzenie mniejszego lokalu pozwala na większą swobodę moderacji kierunku, w jakim ma on podążać. Nie musimy co weekend spełniać oczekiwań kilkuset osób, którzy szybko przyzwyczajają się do dominujących trendów. Możemy eksperymentować, a jak widać po ludziach odwiedzających Rewiry, goście nam ufają, czego dowodem niech będzie wiele udanych imprez z DJ-ami i DJ-kami, którzy nie tylko po raz pierwszy zagrali w Poznaniu, lecz nierzadko po raz pierwszy w ogóle zagrali poza swoim rodzinnym miastem. Uważam to za duży kredyt zaufania i potwierdzenie słuszności naszych decyzji jako promotorów i bookerów.
Jak narodził się wasz autorski cykl Duszne Granie? Wystąpiliście z nim również na Audioriver, ale podejrzewam, że jego miejsce jest właśnie w małych lokalach – takich jak R. Bowiem przymiotnik „duszne” maluje nam w wyobraźni obraz mniejszego klubu, wypełnionego roztańczonymi, spoconymi od tańca, uśmiechniętymi ludźmi, bujającymi się do rytmu 4/4. To niczym ilustracja cytatu: „Pocenie się to modlitwa, złożenie ofiary ze swojego wnętrza. Pot jest wodą święconą, różańcem, perłami płynu, które uwalniają twoją przeszłość. Ja robię to na parkiecie. Im więcej tańczysz, tym bardziej się pocisz. Im więcej się pocisz, tym więcej się modlisz. Im więcej się modlisz, tym bardziej zbliżasz się do ekstazy”.
Łukasz: Duszne Granie ewoluuje od ponad 10 lat. Zaczęło się od audycji autorskiej w poznańskim Radio Afera. To był dla mnie czas dużej zajawki brzmieniami w stylu new beats, tym co robili muzycy inspirujący się twórczością J Dilli, jak Flying Lotus, Ras G czy młodsze pokolenie skupione wokół labelu Soulection. Duszne Granie to była dla mnie definicja zadymionych pomieszczeń, w których wybrzmiewa muzyka z winyli. Kilka lat poźniej wystartowałem z wydarzeniami w klubie Projekt Lab, które spotkały się z dużym zainteresowaniem. Wtedy na jednej scenie spotykali się Kixnare, Kuba Karaś, Małe Miasta, Daniel Drumz czy Chloe Martini. W audycji zrobiło się jeszcze więcej miejsca na szeroko pojęte brzmienia elektroniczno-taneczne, kiedy dołączył do mnie Hubert. Kiedy oboje zaczęliśmy grywać w klubach, house i disco były dla nas najbliższym gatunkiem. Od samego początku nasiąkałem muzyką inspirowaną soulem, funkiem i jazzem. To była naturalna kolej rzeczy.
Hubert: Od przełomu lat 00. i 10. byliśmy aktywni na poznańskiej scenie, zatem siłą rzeczy funkcjonowaliśmy w podobnym środowisku i podpatrywaliśmy swoje działania, które z czasem coraz częściej zaczynały przecinać się ze sobą. Poza tym prowadziliśmy autorskie audycje w studenckich radiostacjach, do których zresztą wzajemnie się zapraszaliśmy. Choć nasze pierwotne fascynacje miały swoje korzenie zupełnie gdzieś indziej – w moim przypadku była to szeroko pojęta alternatywa i raczej spokojniejsza elektronika spod znaku trip-hopu, downtempo czy chillwave’u – to z czasem wymienialiśmy między sobą coraz więcej muzyki i znajdowaliśmy wiele wspólnych punktów. Do dziś pamiętam wieczór, w którym otrzymałem propozycję od Łukasza by współtworzyć Duszne Granie i nie zastanawiałem się ani sekundy, choć o swojej decyzji byłem w stanie poinformować go dopiero kolejnego dnia, gdy już emocje opadły. (śmiech)
Odkąd jesteście promotorami oraz DJ-ami w Rewirach, zagrali tu tacy artyści jak Jazxing, Das Komplex, DJ-e zwiazani z labelem The Very Polish Cut Outs. W głośnikach słyszymy więc Balearic, czarne disco oraz italo, głęboki house. Nie stronicie też od funku czy true-schoolowego hiphopu, zapraszając na imprezy będące hołdem dla J. Dilla. Czy tą polityką muzyczną odróżniliście się natychmiast od Schronu czy Tamy?
Łukasz: Rewiry wyróżniały się tym od początku, my dołożyliśmy swoje trzy grosze, żeby więcej osób się o tym dowiedziało, poczuło się dobrze w środku i chciało wracać. Brzmienie Rewirów jest na pewno bardziej przystępne niż we wspomnianych klubach, choć często zdarza się, że grają u nas ci sami DJ-e.
Hubert: Oscylujemy wokół określonego wachlarza stylistycznego, który naszym zdaniem pasuje do tego miejsca. Na jego podstawie zapraszamy artystów i artystki, którzy się w niego wpisują, lecz lubimy niespodzianki, a jednocześnie nie zapominamy, że miejsce tworzą ludzie, stąd np. budowanie społeczności klubu wokół kilku regularnie powtarzanych cyklów imprez.
W artykule opisującym polskie brzmienie określane jako Baltic Beat, jaki ukazał się w DJ Magu, wasz klub jest wspominany jako ten, który oparł się techno-trendom i wbrew nim tworzy własną markę i hołduje rytmom house’u, disco oraz temu, co jest najbardziej charakterystyczne dla „Balearic Sound”. Czy dość mieszana publiczność, jaka was odwiedza, właśnie takiej muzyki szukała? Czy raczej edukujecie ich własnymi muzycznymi poszukiwaniami?
Łukasz: Nie możemy narzekać na zainteresowanie lokalnych fanów tych gatunków. Stanowią oni silną grupę stałych bywalców.
Dla mnie jednak zawsze najważniejsze było sprawianie, by niszowe rzeczy docierały do szerokiego grona odbiorców, dlatego cieszę się, że publika Rewirów to nie tylko winylowi disco-puryści. Nie interesuje mnie prezentowanie muzyki wyłącznie podobnym do mnie jej miłośnikom. Uwielbiam to, że osoby, które nigdy nie usłyszałaby piosenki, którą gram, bo przecież tej muzyki nie ma i nie było w radiach, świetnie się przy niej bawią.
Ze szkoły najlepiej wspominasz te dwie-trzy osoby nauczycielskie, które potrafiły zarazić Cię swoja pasją, z jaką opowiadały o przedmiocie, o którym jeszcze niewiele wiesz. Mam wrażenie, że wielu DJs ma problemy z dzieleniem się muzyką w ten sposób, podchodząc często w bardzo oceniająco do publiki. Sądzę, że często nie podnoszą głowy zza didżejki i to nie dlatego, że są wstydliwi.
Hubert: Pełna zgoda. Wiele osób zapomniało jak ważną rolę w sztuce didżejskiej odgrywa umiejętność czytania reakcji tłumu, a następnie kierowania nim przy wzajemnym zrozumieniu.
Brak otwartości na to, co dzieje się na parkiecie oraz brak świadomości tego, w jakim klubie się gra, w tym o jakiej specyfice, świadczy jedynie o niskich umiejętnościach osoby stojącej za konsolą. Na nic zdaje się technika, gdy brakuje otwartej głowy i spontaniczności.
Wspomniany przez Łukasza puryzm i snobizm zabijają całą przyjemnością z obcowania z muzyką i są najgorszymi rzeczami, jakie może reprezentować DJ.
Rewiry są bardzo przyjazne rasowej kulturze didżejskiej, jaka wyraża się m.in. graniem z winyli. Za deckami gościł wtedy Boryn, Wosk Soundsystem czy kultowa postać na poznańskiej scenie – DJ i właściciel DJ shopu – Feelaz. Czy takimi imprezami chcecie również edukować młodych klubowiczów, którzy właśnie łapią DJ-skiego bakcyla?
Łukasz: Szczerze? Nie… Kolekcjonujemy płyty, uwielbiamy ich brzmienie i okładki w dużych formatach, ale nie uważamy, żeby w 2023 gra z winyli świadczyła o skillach DJ-a. Dla mnie dużo ważniejsze jest to, jak czujesz publikę, czy umiesz utrzymać ich uwagę, poprowadzić ich przez kilka godzin. Uwielbiam gościć DJ-ów jak Dom Grooves z Wrocławia, który zawsze przyjeżdża ze swoim mixerem typu rotary, a jego płyty lśnią. Sound zawsze jest świetny. Ale to nie jest standard wśród DJ-ów grających z płyt. My też – jako klub – zdajemy sobie sprawę z tego, że są miejsca, w których granie z winyli jest dużo bardziej komfortowe. Nie da się jednak ukryć, że samo zjawisko grania z winyli leży u początków Rewirów i w pewny sposób tworzy ich tożsamość. Należy tu wspomnieć Zisę i ekipę WOSKu, czyli winylowych DJów, którzy byli tu obecni niemal od startu działalności i to w dużej mierze ich zasługa, że wokół klubu powstała otoczka miejsca przyjaznego tej technice grania.
Parafrazujac kultowy slogan, jaki powstał w krajach Beneluxu za czasów supremacji estetyki gabba („Hardcore will nevah die”) – czy według was „Disco will never die”?
Łukasz: Z pewnością. Sami wróżymy mu kilka najbliższych lat prosperity. Na pewno mają wpływ na to sukcesy Purple Disco Machine czy Folamoura. To są już globalne kariery, zwłaszcza ten pierwszy dociera do masowego odbiorcy. Jeśli spotkasz się raz czy dwa z remixami Dua Lipy w tym stylu, nam na pewno łatwiej zaprosić Cię do tego świata pełnego jeszcze lepszej muzyki.
Hubert: Dokładnie tak. W moim odczuciu disco ma bardziej wymiar mentalny niż strice stylistyczny. Tu chodzi o określony vibe, mniej o gatunkową estetykę. Jeśli nadal będą ludzie i miejsca, które będą umiały go wykrzesać i podzielić się nim z ludźmi w zrozumiały i przystępny dla wszystkich sposób, to disco zwycięży. Najgorszą rzeczą, jaka może przytrafić się disco to smutni panowie za didżejką, którzy choć puszczają głęboko wydiggowane perełki, to swoim podejściem totalnie zabijają vibe, który odgrywa tu kluczową rolę. Wszak chodzi o radość, jaką daje disco.
Czego może spodziewać się gość spoza Wielkopolski, który znajdzie (nocną) drogę do Rewirów?
Łukasz: Pełnego parkietu, disco, dużej ilości dymu i świetnych koktajli.
Published March 22, 2023. Words by Artur Wojtczak, photos by Paweł Osiejuk, Peter Head & Zosia Waszak.