DJ Gerhard i jego historia “30 Lat Polskiej Sceny Techno”
Drugi nakład książki "30 Lat Polskiej Sceny Techno" właśnie się kończy! Jako zachęta do sięgnięcia po tę antologię w wydaniu nr 3, prezentujemy wam fragment eseju Gerharda Derksena / DJ-a GERHARDA, jaki znajdziecie w książce. Wierzymy, że frapujące historie z polskiej sceny z lat 90. zrobią wam niebywały apetyt na więcej!
Początek – 6 lipca 1994
Już w 1991 roku grałem jako didżej i organizowałem imprezy w Holandii. To był niesamowity czas, gdy house i techno wkraczały mocno nie tylko do klubów, ale właściwie wszędzie.
Te brzmienia słychać było i na ulicy, i w sklepach z butami, to był istny szał. Do tego dochodziła kultura związana z winylami, digging. Dziś odpalasz aplikację na telefonie i słuchasz muzyki, przeważnie słabej jakości – wtedy inwestowało się w płyty. Całe godziny spędzałem wówczas na wyszukiwaniu analogowych płyt w obskurnych, undergroundowych sklepikach w Amsterdamie, Groningen czy Utrechcie. Na porządku dziennym były wyprawy po płyty do Belgii, Niemiec czy Anglii. Odsłuchiwałeś w sklepie płytowym przez kilka godzin na przykład sto płyt i wychodziłeś z kilkoma.
Czy w życiu istnieją przypadki? Pewnego dnia w wyniku studenckiej wymiany pomiędzy akademiami sztuk pięknych wylądowałem nagle w Warszawie. W ciągu dnia dużo czasu spędzaliśmy ze studentami ASP i tak poznałem Dennisa Wojda. Wieczorem miałem plan, by lepiej poznać nocne życie Warszawy, i tak trafiłem do klubu Hybrydy. Kiedy już byliśmy na parkiecie, ktoś nagle rozpylił gaz łzawiący i nastała ogólna panika. Nie mogąc oddychać, wyszedłem z budynku, a na zewnątrz spotkałem swoich studentów i tak właśnie wyglądało moje pierwsze klubowe doświadczenie w Polsce.
Jednakże Dennis znał o wiele więcej miejsc w mieście. Wkrótce zabrał nas do Filtrów, w których na podwyższonej didżejce grał DJ Extase. Mimo że istniała między nami pewna bariera językowa, nawiązaliśmy pierwszy kontakt.
Kiedy znowu byłem w domu w Holandii, powiedziałem mojemu koledze Rimco o tym, co zobaczyłem – nowe, surowe, ale ekscytujące nocne życie polskiej stolicy, zaznaczając, że tworzą się możliwości, by tam zagrać. I wtedy – już po dyplomach i zakończeniu roku akademickiego –stwierdziliśmy, że spędzimy wakacje właśnie w Polsce. Dennis i Extase obiecali, że nas zabookują na jakieś imprezy.
Odwołana impreza
Patrycja i Agnieszka organizowały 13 sierpnia 1994 roku imprezę o nazwie Summer Happy Rave w Jastrzębiej Górze. Mieli tam wystąpić DJ-e: Gerhard, Rimco i Extase. Mimo promocji, czyli rozrzucenia ulotek na plażę z samolotu, impreza została nagle odwołana. Ja i Rimco dowiedzieliśmy się o tym zresztą trzy dni wcześniej, będąc już na Dworcu Centralnym.
Zapłaciliśmy za bilety na pociąg i nagle nie mieliśmy zabookowanych żadnych imprez. Patrycja została więc z dwoma DJ-ami, którzy przybyli do Polski na próżno.
Robiła wszystko, by nam to wynagrodzić, organizując nam na szybko jakieś party w Warszawie. Klub, który miała na myśli, nazywał się pub Amsterdam i był miejscem prowadzonym przez Diesa, Holendra z Hagi.
Pub Amsterdam nie był klubem techno, więc musiała zrobić promocję i zaprosić odpowiednich ludzi do tego miejsca. W piątkowy wieczór (12 sierpnia 1994) dotarliśmy do klubu i zobaczyliśmy… dwóch kowbojów grających muzykę country (sic!). Byli ubrani w duże kapelusze i grali na bandżo. Gdy skończyli, mogliśmy już zacząć grać. Razem z Rimco nie za bardzo wierzyliśmy w powodzenie tej imprezy, bo kontrast między naszą muzyką a kowbojami doprawdy nie mógł być większy. Jednak obaj byli nader przyjaźnie nastawieni, a nawet pożyczyli nam wtedy część kabli. Didżejka stała wtedy na… kuchennym zmywaku: po każdej stronie zlewu stał gramofon i mikser w środku – właśnie w kuchennym zlewie! Tak zagraliśmy po raz pierwszy w pubie Amsterdam, który wkrótce potem zmienił nazwę na Blue Velvet.
Networking
Pub Amsterdam nie był jedynym miejscem, w którym grano muzykę klubową – nasza sieć powiększała się z dnia na dzień. DJ Extase próbował zorganizować imprezy na barce zacumowanej na Wiśle oraz w Lapidarium na Starym Mieście. Wkrótce poznaliśmy też Dreddy’ego i Adama Vigha. Adam robił imprezy w klubie Alcatraz na placu Bankowym. Luiza Trepte chciała natomiast, żebyśmy grali w SARP-ie na Foksal.
Na zdjęciach z tamtego okresu widać, że w klubie między DJ-em a tańczącym tłumem znajdowało się okno. Dziś może się to wydawać bardzo dziwne, ale w tamtych czasach DJ-e nie byli tak ważnymi postaciami ani gwiazdami jak teraz. DJ zazwyczaj był nudną osobą, która nie potrafiła tańczyć, czasami siedziała na wysokim krześle i grała płyty bez miksowania. Disco Bingo na Marszałkowskiej było na przykład tego typu miejscem. Okno w SARP-ie nie było dla nas aż tak uciążliwe czy kłopotliwe jak dla klubowiczów. Zresztą, później zostało usunięte.
W SARP-ie po raz pierwszy spotkaliśmy się z Ewą Toczek. Pracowała dla Radia Zet i zaaranżowała z nami radiowy wywiad. Tymczasem lista miejsc do grania systematycznie się poszerzała. Wraz z DJ-em Extase graliśmy między innymi w klubach: Park, Dekadent (przy ulicy Leszno), Van Beethoven (późniejszy Trend), a także, wraz z Dreddym, Słowikiem i Sesizem w Rhizome (na Polu Mokotowskim).
Przeprowadzka do Warszawy
Wszystko, co opisałem powyżej, miało miejsce podczas naszych jednych krótkich wakacji! Jako 24-letni grafik postanowiłem więc spróbować szczęścia w prężnie rozwijającej się wówczas branży reklamowej w Polsce. Potrafiłem projektować, ale także profesjonalnie obsługiwać macintosha. To była nader dobra kombinacja jak na tamte czasy – doprawdy niewiele osób łączyło wtedy te dwie umiejętności. Zapakowałem więc mojego maca, jedno pudło płyt i jedną torbę z ubraniami. Mój przyjaciel zawiózł mnie do Warszawy, a sam pojechał z powrotem do Holandii.
Agnieszka zaproponowała mi mieszkanie, w którym mogłem się zatrzymać, i wkrótce potem dostałem swoją pierwszą pracę w studio Henyo-Behrendt przy ulicy Filtrowej. Zabawna historia: pracował tam również Jurek Przeździecki! Jurek nie wiedział nic o mnie jako DJ-u i nie znał moich koneksji z Dreddym czy resztą sceny, ale już wkrótce muzycznie się połączyliśmy. Trzy miesiące później zmieniłem pracę i zacząłem pracować w firmie DMB&B, w której Ewa Toczek była copywriterką. I tak w zasadzie wyglądał początek mojego siedmioletniego życia w Polsce.
Po tym, jak pub Amsterdam zmienił się w Blue Velvet, zostałem tam rezydentem i grałem regularnie. Pamiętam, że Elwira płaciła mi… 1 mln zł na godzinę, a DJ-e otrzymywali wynagrodzenie raz w miesiącu, pokazując, ile grali w te cztery weekendy. Później zacząłem także robić ulotki dla tego klubu.
By loading the content from Mixcloud, you agree to Mixcloud’s privacy policy.
Learn more
Pałac Kultury i Nauki w rytmie house
15 lipca 1998 roku Adam Vigh zorganizował imprezę house’ową na szczycie Pałacu Kultury. Grałem tam z Glassem i Eastem. Muzyka niosła się po całej Warszawie — byliśmy tak wysoko! Wiele osób dzwoniło wtedy jednak na policję, skarżąc się na hałas. Dlatego impreza nie trwała tak długo, jak się spodziewaliśmy.
Innym miejscem, które zyskało popularność w 1998 roku, był Tam Tam. Co tydzień grałem w nim z Glassem. Świetne noce i klub wypełniony po brzegi – naprawdę udało nam się zaszczepić z powodzeniem undergroundowy house w klubie i nasza muzyka stała się tam bardzo popularna.
(…)
Jeff Mills, Instytut Energetyki – 23 czerwca 2000
Jeff i jego menedżer przybyli późnym wieczorem na lotnisko. Minęło trochę czasu, zanim pojawili się w hali przylotów, ponieważ funkcjonariuszom straży granicznej nie spodobał się pognieciony paszport Millsa i doszło do ostrej wymiany zdań. Jeff (znany z tego, że był „trudną osobą” – odmówiono mu już wcześniej wstępu do Wielkiej Brytanii) – stwierdził, że Polska jest krajem rasistowskim i że tutaj nie zagra. Gdy tylko przeszli przez przesuwne drzwi, opowiedzieli Iwonie Korzybskiej (Instytut, Groove Control), która ich wtedy odbierała z lotniska, o tym, co zaszło podczas kontroli celnej. Udali się ruchomymi schodami na górę, w kierunku odlotów, chcieli bowiem natychmiast wylecieć z Polski. Tyle że nie było już żadnych lotów, więc pozostała tylko opcja udania się do hotelu. Jeff milczał, za to jego menedżer gadał bez ustanku.
W hotelu Iwona opowiedziała, jak bardzo ważny jest jego udział w imprezie, że w wielkim budynku energetycznym czeka pięć tysięcy osób, które kupiły na niego bilety. Iwona dokonywała cudów, by ich przekonać do grania i poprawić nastrój. Po jakimś czasie obaj zgodzili się pojechać na miejsce, ale menedżer zaznaczył, że nie daje gwarancji, iż Jeff nabierze ochoty na zagranie swojego seta. Stanowiło to już jednak jakiś postęp i na pewno było lepszym rozwiązaniem aniżeli siedzenie w hotelu.
Wypada mi w tym miejscu zaznaczyć, że w latach 90. na plakatach w całej Polsce ogłaszano wiele dużych DJ-skich nazwisk (Carla Coxa, Westbama i innych), ale ci nigdy nie pojawili się na imprezie. Wynikało to z faktu, że wielu ludzi stawało się wtedy amatorskimi promotorami, obiecując sprowadzanie tych wielkich sław do Polski –nigdy nie udawało im się ich zabookować, choć reklama party z ich udziałem była już publiczna. My jako Instytut mieliśmy już pewną renomę i nie chcieliśmy, aby nasi fani pomyśleli, że nigdy tak naprawdę nie zabookowaliśmy Jeffa, że był to chwyt marketingowy! Również niezadowolenie pięciu tysięcy osób mogło stworzyć niebezpieczną sytuację, więc to chyba tego dnia (miałem 30 lat) mocno posiwiałem.
Tymczasem w Instytucie pojawiły się ogromne problemy z nagłośnieniem. Jacek Sienkiewicz, który robił tego dnia soundcheck, ustalił z dźwiękowcami maksymalną możliwą głośność. Tymczasem, gdy jego występ się zaczął, głośność była ustawiona o wiele mocniej, co spowodowało, że duża część nowego systemu dźwiękowego JBL uległa awarii. Jakość dźwięku była straszna. W tym samym czasie coraz więcej osób wchodziło do budynku – to była pierwsza edycja Instytutu, również z zewnętrznymi scenami. Akustycy ostro pracowali i wkrótce brzmienie uległo znacznej poprawie. W jakiś sposób na wpół funkcjonujący system dźwiękowy zaczął brzmieć coraz lepiej!
Tymczasem do budynku wkroczył milczący Jeff i jego menedżer – kompletnie zaskoczeni imponującym wyglądem Instytutu. Wysoki sufit, wielkie maszyny do eksperymentów elektrycznych i – co nie mniej ważne – ogromny tłum niecierpliwie wyczekujących gwiazdy.
Menedżer zapowiedział, że Jeff zagra, ale nie chce być zapowiadany przez mikrofon i sam zdecyduje, kiedy zacznie i skończy seta. „OK, niech tak będzie” – odpowiedziałem. „Ile by nie zagrał, będzie w porządku”.
Nie potrzebował zapowiedzi – w chwili, gdy wszedł na scenę, od razu go rozpoznano. Wszyscy zaczęli radośnie krzyczeć i piszczeć, bo oto pojawił się ich bohater: Jeff Mills. Do dziś mam prawdziwe ciary, wspominając ten moment – był doprawdy niesamowity! Po pełnej długości secie jego menedżer wspomniał, że było znakomicie i dobrze się bawili, więc „jesteśmy w kontakcie”. Kilka tygodni później dostałem od niego faks, w którym pisał, że Jeffa interesują kolejne bookingi w Polsce. Niestety – po tej emocjonującej i stresującej dla nas historii – my z kolei byliśmy mało zainteresowani: powodzenia z innym promotorem.
Gerhard Derksen / DJ Gerhard
Uczestnik warszawskiej sceny muzyki klubowej od 1994 roku. Wielokrotnie grał między innymi w Rhizome, Dekadencie, Blue Velvet, Trendzie czy Hybrydach. W 1999 roku wraz z Iwoną Korzybską stworzył agencję eventową Groove Control. Organizował Instytut i był jednym z założycieli klubu W5. W 2003 roku wrócił do Amsterdamu, w którym uczy projektowania graficznego i tworzenia animacji. Nieprzerwanie zaangażowany w Instytut, regularny gość old-schoolowych imprez.
Tłumaczenie eseju z tekstu oryginalnego: Artur Wojtczak
Published February 22, 2021. Words by Artur Wojtczak.