Złapać rytm ADE
Na szczęście, zanim zapędziłam się w skrajnie poważne i krytycznie myślenie względem i branży, i życia, z pomocą przyszły… kluby. Kluby, we własnej osobie – bo przecież złą passę i problemy codzienności choć na chwilę zostawia się przed wejściem. Nie raz spotkałam się z określeniem, że rave to terapia, uwalniająca emocje medytacja odmierzana ilością uderzeń na minutę i godzinami spędzonymi na parkiecie. To piękny element tego świata, o którym nie mogę zapomnieć – i w który wciąż zanurzam się z przyjemnością.
Czy masz swój rytm na ADE?, spytałam samą siebie przed wyjazdem. Zapewne to pytanie (w różnych formach) stawia przed sobą wielu uczestników festiwalu: jak w ciągu doby znaleźć czas na te wszystkie imprezy? Nie da się być wszędzie – to już sprawdzone; z czegoś trzeba zrezygnować na rzecz innego klubu, artysty, parkietu czy… choćby regeneracji. I choć to właśnie nocne życie jest esencją ADE, ja wysoko stawiam odpoczynek i daję sobie przestrzeni na doświadczanie jak najwięcej – ale bez strat w śnie. I zdecydowanie polecam ten tryb, jeśli chcecie się wybawić, ale uniknąć przebodźcowania (o które na festiwalu bardzo łatwo) oraz afterów.
W tym roku nogi poniosły mnie do zdecydowanie najmniejszych przestrzeni imprezowych – o wiele lepiej czuję się w kameralnych miejscach, ale nie mogłam odmówić dwóm trzem naprawdę wyjątkowym klubom Amsterdamu. Pierwszym klubem, do którego zawsze biegnę jak na skrzydłach, jest Paradiso – położone przy Leidseplein miejsce, w którym muzyki elektronicznej doświadcza się w naprawdę wyjątkowy sposób. A jeśli mowa o STOOR (kultowym wydarzeniu-koncercie, nad którym pieczę sprawuje legendarny Speedy J), emocje i doznania są tak ogromne, że nawet jako doświadczona dziennikarka nie jestem w stanie tak dobrać słów, by go opisać, a niczego nie pominąć. Formuła live actu, do którego zapraszani są najwięksi i najważniejsi performerzy elektronicznej sceny sprawia, że autentycznie ma się poczucie uczestnictwa w czymś jedynym w swoim rodzaju. Tym razem w słynnym “kwadracie” stanęli FJAAK, KiNK i Nene H – każdy z nich odpowiedzialny za inną partię dźwięków – oraz Speedy J, przewodzący wszystkim muzykom i maszynom. Do tego wyjątkowa oprawa świetlna (duża, prostokątna kostka z wizualizacjami, którą zawieszono nad głowami występujących) oraz możliwość oglądania koncertu zarówno z poziomu parkietu, jak i balkonów. Bez wątpienia najlepszy występ ADE i przeżycie, które będę wspominać jako staruszka.
Drugim miejscem – od którego de facto rozpoczął się mój tegoroczny taneczny maraton – jest dawna fabryka orzeszków ziemnych, dziś znana jako Warehouse Elementenstraat w okolicy stacji Sloterdijk. To przepiękna, przestronna i bardzo pomysłowo zaaranżowana przestrzeń, w której czułam się bardzo dobrze i bezpiecznie. To pierwsze kryterium, na które zwracam uwagę w klubach: w tym roku wychodziłam zawsze w gronie znajomych, ale gdybym weszła do tego miejsca sama, z pewnością czułabym się tak samo swobodnie. Pierwszy imprezowy dzień ADE otworzyli tam Funk Assault z premierowym live actem promującym ich najnowszy materiał, “Primal Instinct”. Tworzony przez Chlära i Alarico duet trafił w gusta holenderskiej publiczności dzięki swojemu wyrazistemu, pełnemu tanecznej energii rytmowi i niepowtarzalnej energię – i choć w Polsce groove ociera się o obciach i wstyd, w Amsterdamie nie dbałam o to ani trochę. Właśnie dlatego tak dobrze czuję się w holenderskiej stolicy, w której gra się groove w wielu jego odmianach, a utrzymanie tempa i świetnej energii wśród tłumu to niemałe wyzwanie dla dj-ów. I choć sam live Funk Assault oceniam dobrze/poprawnie, dużym rozczarowaniem było dla mnie odwołanie występu Blawana i zastąpienie go Blasha & Allatt. Nie jest tajemnicą, że dziewczyny nie grają równo, technicznie ich umiejętności pozostawiają trochę do życzenia – a z tak ułożonym timetable wydarzenia nie zrobiły właściwego przygotowania na closing Nørbaka. Elementenstraat opuściłam więc wcześnie, ale z poczuciem, że przede mną jeszcze cały tydzień w tańcu!
Trzeci klub, który zrobił na mnie ogromne wrażenie 3 lata temu (i ten zachwyt trwa do dziś), to Melkweg – położone między Leidseplein a Prinsengracht venue, do którego w tym sezonie poprowadziły mnie basy. Jestem więcej, niż pewna, że kiedyś spełnię swoje marzenia o wyjeździe na drum and bass do Wielkiej Brytanii – a podczas tegorocznego ADE miałam szansę już rozpocząć jego realizację! I to w jakim towarzystwie: impreza spod znaku IMANU i zaproszonych przez niego gości, The Caracal Project, Nala Brown, G Jones, Eprom i Bianca Oblivion. Gdybym miała sklasyfikować występy pod względem najlepszej energii, to właśnie tej imprezie przyznałabym pierwsze miejsce – to porozumienie i przepływ, którego doświadczam na basowych eventach, rzadko kiedy pojawia się w techno. Ilość zbitych piątek, wymienionych uśmiechów czy zaproszeń na wesołego papierosa od osób, z którymi miałam przyjemność dzielić parkiet, była naprawdę rekordowa!
Okej, zachwyciłam się pięknymi, dużymi klubami – ale czyż nie w mniejszych rzekomo czułam się lepiej? Wszystko potwierdzam!, a moje dwa ulubione, nieduże venues tegorocznej edycji ADE to – niezmiennie – Gast Art!, niedaleko Koninklijk Paleis, oraz nowe odkrycie: Bar Baggerbeest na Sluisbuurt.
Pierwszy z nich, butik z alternatywną modą i miejsce kameralnych imprez, od 3 lat jest moim numerem jeden w kwestii stylu i muzycznych wrażeń. Maleńka powierzchnia Gast Art! pomieści może 15 osób – ale w końcu od czego jest cała przestrzeń ulicy przed wejściem? Jeśli nie wszerz, to wzdłuż; parkiet robi się sam, bo przecież roztańczeni ludzie najlepiej wiedzą, gdzie chcą się bawić. I o ile w tym roku Gast Art! postawił na naprawdę kameralne grono dj-skie, bez żadnej współpracy z dużymi nazwiskami czy rozpoznawalnymi już w Holandii kolektywami, bawiłam się naprawdę wspaniale. To wzruszające móc wrócić na ADE do “swoich miejsc” i “swoich ludzi”; widzieć, jak się rozwijają, kontunuują swoje projekty i choć czasy (wraz z inflacją) wymagają zmiany koncepcji prowadzenia biznesów, nie poddają się i, mimo trudności, cieszą się życiem. Optymizmu, odwagi i nieustraszonego podejścia do świata należy się uczyć od mieszkańców Holandii!
Kolejne miejsce, czyli Bar Baggerbeest, odwiedziłam za sprawą Theia Crush – warszawskiego duetu dj-sko-organizatorskiego, Sabre i Rusta, który mam przyjemność wspierać całym sercem. Wraz z wrocławskim kolektywem Całość oraz z wspierającą ich lokalną ekipą z Crackt Collective, w niewielkim barze na północy Amsterdamu można było usłyszeć naprawdę dużo dobrej elektroniki. Nie wyobrażałam sobie, by mogło mnie tam zabraknąć – odkąd mieszkam w Warszawie i mam okazję bliżej poznać osoby tworzące stołeczną scenę, angażuję się w pomoc i wsparcie całą sobą. Każdy z wielkich artystów i dzisiejszych ikon sceny był kiedyś w tym samym miejscu: zdobywał różne doświadczenia za dj-ką, w produkcji czy działaniach promotorskich, a przede wszystkim reprezentował lokalną scenę. Dlatego tak ważne jest wspieranie tych, którzy wnoszą na nią coś nowego, którym się chce i przed którymi świat naprawdę otwiera szeroko swoje ramiona. Często powtarzam też, że do przodu nie idzie ten, kto nic nie robi – i, jak ze wszystkim, o powodzeniu niekiedy decyduje łut szczęścia. Nigdy nie wiadomo, kto pojawi się w klubie właśnie tej nocy i na tej imprezie – dla tego zdecydowanie warto!