Electronic Beats Poland

Amsterdam Dance Event 2024: podziwiać kulturę, doceniać profesjonalizm, nie przestawać odkrywać

It’s that time of the year! Gdy mowa o Amsterdam Dance Event - największym na świecie festiwalu muzyki elektronicznej - miłośnicy klubowych brzmień świętują zdecydowanie częściej, niż reszta populacji. Krążące po holenderskiej stolicy głosy, że tu Gwiazdkę obchodzi się już w październiku, możecie spokojnie uznać za prawdę: każdego roku ADE staje się okazją do celebracji świata elektronicznych brzmień i to w pełnym tego słowa znaczeniu. To święto zarówno profesjonalistów branży, jak, i klubowiczów. Choć dla mnie praca w eventowym świecie jest pełnoetatowym zajęciem, nie daję spocząć swojej tanecznej pasji.

Praca czy rozrywka – a czy trzeba to dzielić?

Już trzeci rok z rzędu miałam przyjemność łączyć te dwa światy podczas ADE. Choć może się wydawać, że przecież o Amsterdamie wiem już wiele, niejedno zobaczyłam i nic nie będzie mnie w stanie zaskoczyć… na szczęście nie przestałam odkrywać. A na moje ulubione miasto na świecie wciąż patrzę z zachwytem, podziwiam kulturę i doceniam profesjonalizm branży na zachodzie Europy, a jednocześnie jestem blisko ludzi, którzy tę scenę tworzą.
Przyjemność wspierania tego, co nowe, świeże i co za chwilę szturmem podbije sceny, to najlepsza część mojej pracy – a tegoroczny wyjazd nie był wyjątkiem. Tego, czego szukam dla siebie, nie znajduję na wielkich stadionach, przepełnionych warehouse’ach czy największych klubach. Zaglądam do małych miejsc, które odkrywam po prostu będąc: spacerując po mieście, gubiąc się w podobnie do siebie wyglądających uliczkach lub wiedziona przez intuicję i jej “jesteś na właściwej drodze”.
Przeżycie, jakim są odwiedziny w Amsterdamie w trakcie ADE, jest jedyne w swoim rodzaju. Każdego roku miasto pełne jest wszystkich, którzy kochają muzykę elektroniczną; niemal na każdym rogu ulicy, pubie, hotelu, galerii, sklepie muzycznym (czy, jak co roku, w spożywczym na stacji Amsterdam Centraal) słychać klubowe brzmienia, a wokół nich zbierają się roztańczeni ludzie. I choć w tym konkretnym tygodniu października miasto staje się wybitnie zatłoczone, tworzy to niepowtarzalny klimat i atmosferę wydarzenia. Po ulicach Amsterdamu co rusz przemykają delegaci, artyści i wszyscy profesjonaliści branży, którzy wieczorem przywdziewają swoje inne, imprezowe oblicze. Wraz z nimi wszyscy ci, którzy do Amsterdamu przyjechali po prostu dobrze się bawić – nic w tym dziwnego, jedna z najważniejszych europejskich stolic muzyki elektronicznej ma tak bogatą ofertę eventową, że… w zasadzie można nie robić tam nic innego, jak tylko balować.

Na tym festiwalu spotkacie wszystkich “najważniejszych” na salach konferencyjnych czy bankietach, ale i pobawicie się wśród tych, dla których clublife jest rozrywką, stylem życia.

Patrzeć z dystansu

A dla mnie? Trzecie ADE, szósty Amsterdam w życiu. Jest z czego się cieszyć, z czego być dumną, ale – co najważniejsze – nie podążać ciągle śladem swoich stóp, a zmianom planów zwyczajnie się poddać. I choć lubię to, co znam, a i niektóre punkty program festiwalu rok do roku wyglądają dość podobnie, ten wyjazd na ADE przeżyłam nieco inaczej, niż poprzednie.
Nauczona doświadczeniem, uczestnictwo w panelach dyskusyjnych, warsztatach czy spotkaniach networkingowych planuję z dużą ilością zapasu – na niektóre z nich miejsca zapełniają się w kilka chwil i z czegoś trzeba zrezygnować – ale gdy w planie dnia pojawiała się luka, ruszałam w miasto. Poza programem rozmów, case studies i dyskusji, warto obejrzeć np. wystawy. Ja miałam okazję zobaczyć tylko 3 – Tomorrowland Expo w De Rode Hoed, “In The Shatter Light” Dave’a Clarke w Leica Gallery oraz “Eva. Hate Me, Love Me” w Melkweg. Dwie pierwsze zrobiły na mnie pozytywne wrażenie – choć wystawę poświęconą Tomorrowland obejrzałam już w ubiegłym roku, ten festiwal nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać swoim rozmachem, odwagą i inspirującą drogą, jaką przeszedł przez te wszystkie lata. Choć pod względem brzmienia nie jest to ani “mój” festiwal, ani świat przeżyć, chciałabym kiedyś pracować przy produkcji eventu o takiej skali i randze. Z wielkich marzeń zeszłam do codzienności, piękna codzienności uchwyconego w bieli i czerni i wyjątkowych, zapadających w pamięć portretów autorstwa Dave’a Clarke – kameralna, elegancka i artystycznie wyeksponowana wystawa pomogła mi spojrzeć innym okiem na naturę czy muzyków, których znam przeważnie z ich klubowego oblicza. I choć doceniam podejście do tematu ostatniej z wystaw – relacja między miłością a nienawiścią do samych siebie i mocne zakorzenienie w subkulturach gabber / hardcore – zupełnie mnie nie przekonała. Portrety i przedstawieni na nich bohaterowie nie poruszyli mnie na tyle, bym chciała poznać bliżej ich historie.
Co dla ostudzenia emocji? Wyjść do miasta, odetchnąć powietrzem przesyconym muzyką, pasją i tym, czego jednak brakuje Polsce – nie tylko naszej scenie – lekkością bycia. Holenderski luz udziela mi się i sprawia, że mogę z dystansu spojrzeć nie tylko na swoje życie, pracę czy kondycję rodzimego podwórka muzyki elektronicznej. Uczestnictwo w panelach dyskusyjnych, m.in.  “The Future of Clubs and Venues”, “How Social Media is Changing the Sound of Electronic Music”, “From Niche to Next Level” czy “fabric London and the Tales of 25 Years of Existence” pomogły mi spojrzeć z innej perspektywy na historie, wyzwania i doświadczenia osób pracujących w eventach.
Ile razy coś nie wyszło, zanim wreszcie wyszło na zero lub przyniosło choć minimalny zysk? Jakie przeszkody napotykają zagraniczni koledzy i koleżanki po fachu, czy przetrzebione przez pandemię kluby poradzą sobie z globalnymi podwyżkami cen absolutnie wszystkiego, i czy powrót do prawdziwego undergroundu i nielegalnych rave’ów czeka nas prędzej, niż później? A może to wszystko dzieje się już teraz, na naszych oczach – ale jeśli wpatrzone są one w świat Instagram djs, czy mamy szansę naprawdę tego doświadczyć?

Warszawianka i amsterdamka

Refleksje i wnioski przychodzą, oczywiście, po czasie; z wieloma pytaniami wciąż sama mocno pracuję i zastanawiam się nad nimi zarówno jako dziennikarka, klubowiczka, jak i człowiek. By ochłonąć i oczyścić głowę, zabieram siebie na spacer: jakie to wspaniałe po prostu być, być i patrzeć na Amsterdam jako na miejsce, w którym branża muzyczna funkcjonuje na profesjonalnych zasadach; scena działa prężnie i współpracuje ze sobą, zamiast dzielić się i obrażać na siebie nawzajem. Choć oddalona od Warszawy o 1100 km, nie uciekłam jednak od swoich pytań: dlaczego Polacy tak bardzo nie potrafią (lub nie chcą?) działać razem na rzecz rozwoju rodzimej sceny? Skąd w nas tyle uprzedzenia, oceniania, poczucia wyższości względem innych i kategoryzacji: moje techno jest bardziej niż twoje?

Czy kogoś można jeszcze dziś nazwać technopurystą (czy raczej snobem?), gdy opowiada o klasykach klubowej elektroniki, a na “nowe, modne i szybkie techno w harnessach” patrzy z pogardą?

I dlaczego tak często słyszę od kolegów i koleżanek z branży, że polska scena jest zepsuta, nieprofesjonalna i przypomina raczej zabawę w piaskownicy, a jeśli chce się w niej działać pełnowymiarowo, to potrzebne są worki pieniędzy? Oraz poświęcenie – bezwzględne, radykalne wręcz poświęcenie, któremu nie każdy jest w stanie sprostać.  “A może się uda” – czego każdemu promotorowi najserdeczniej i najszczerzej życzę – ale świadomość porażki i zniszczonego marzenia obijają się o twardą, zimną ścianę polskiej rzeczywistości.
To poważne problemy polskiej sceny, o których zapewne nie usłyszycie podczas paneli dyskusyjnych ADE. Może się wydawać, że wysokorozwinięte kraje Europy Zachodniej, takie jak Holandia czy Niemcy, w których branża muzyki klubowej i festiwalowej stanowi znaczny zastrzyk finansowy, nie boryka się z takimi sytuacjami – a rynek jest na tyle chłonny i elastyczny, że z otwartymi rękami przyjmie wszystkich pragnących funkcjonować w świecie elektroniki dj-ów, producentów, kolektywy czy wytwórnie. Wina na pewno nie leży w micie zagranicznych karier, w którym (na szczęście już coraz mniej) żyjemy – ale też nie we wpływie pokolenia Z na kształtowanie się trendów w brzmieniu i sposobie konsumpcji muzyki elektronicznej. Nie chodzi też o holenderski talent do handlu, konsekwencję i systematyczność w budowaniu silnych, rozpoznawalnych marek wytwórni, kolektywów czy samych artystów / artystek.

Rozwieję kolejny mit – branża muzyki elektronicznej w Holandii, choć profesjonalna, prężnie działająca i stawiana przez wielu za wzór, boryka się z podobnymi problemami. Olbrzymia podaż muzyki, duża konkurencja, zamykające się wskutek inflacji i ogromnych cen wynajmu puby, butiki, galerie sztuki czy kluby to tylko kilka podstawowych wyzwań, z którymi mierzą się skupieni wokół muzyki klubowej ludzie.

Podobieństwa nie kończą się wyłącznie na wyglądzie, sposobie ubioru, wartościach – również zbliżone do siebie problemy sprawiają, że community staje się sobie jeszcze bliższe. Dzieli się papierosem, butelką wody, zaproszeniem na after czy okularami, gdy wschodzące słońce zbyt mocno drażni wzrok. Ale i tym, jak odnaleźć swoje miejsce w branży, skąd zdobyć pieniądze na spełnienie muzycznych marzeń – i czy kiedykolwiek się to wydarzy?

Złapać rytm ADE

Na szczęście, zanim zapędziłam się w skrajnie poważne i krytycznie myślenie względem i branży, i życia, z pomocą przyszły… kluby. Kluby, we własnej osobie – bo przecież złą passę i problemy codzienności choć na chwilę zostawia się przed wejściem. Nie raz spotkałam się z określeniem, że rave to terapia, uwalniająca emocje medytacja odmierzana ilością uderzeń na minutę i godzinami spędzonymi na parkiecie. To piękny element tego świata, o którym nie mogę zapomnieć – i w który wciąż zanurzam się z przyjemnością.
Czy masz swój rytm na ADE?, spytałam samą siebie przed wyjazdem. Zapewne to pytanie (w różnych formach) stawia przed sobą wielu uczestników festiwalu: jak w ciągu doby znaleźć czas na te wszystkie imprezy? Nie da się być wszędzie – to już sprawdzone; z czegoś trzeba zrezygnować na rzecz innego klubu, artysty, parkietu czy… choćby regeneracji. I choć to właśnie nocne życie jest esencją ADE, ja wysoko stawiam odpoczynek i daję sobie przestrzeni na doświadczanie jak najwięcej – ale bez strat w śnie. I zdecydowanie polecam ten tryb, jeśli chcecie się wybawić, ale uniknąć przebodźcowania (o które na festiwalu bardzo łatwo) oraz afterów.
W tym roku nogi poniosły mnie do zdecydowanie najmniejszych przestrzeni imprezowych – o wiele lepiej czuję się w kameralnych miejscach, ale nie mogłam odmówić dwóm trzem naprawdę wyjątkowym klubom Amsterdamu. Pierwszym klubem, do którego zawsze biegnę jak na skrzydłach, jest Paradiso – położone przy Leidseplein miejsce, w którym muzyki elektronicznej doświadcza się w naprawdę wyjątkowy sposób. A jeśli mowa o STOOR (kultowym wydarzeniu-koncercie, nad którym pieczę sprawuje legendarny Speedy J), emocje i doznania są tak ogromne, że nawet jako doświadczona dziennikarka nie jestem w stanie tak dobrać słów, by go opisać, a niczego nie pominąć. Formuła live actu, do którego zapraszani są najwięksi i najważniejsi performerzy elektronicznej sceny sprawia, że autentycznie ma się poczucie uczestnictwa w czymś jedynym w swoim rodzaju. Tym razem w słynnym “kwadracie” stanęli FJAAK, KiNK i Nene H – każdy z nich odpowiedzialny za inną partię dźwięków – oraz Speedy J, przewodzący wszystkim muzykom i maszynom. Do tego wyjątkowa oprawa świetlna (duża, prostokątna kostka z wizualizacjami, którą zawieszono nad głowami występujących) oraz możliwość oglądania koncertu zarówno z poziomu parkietu, jak i balkonów. Bez wątpienia najlepszy występ ADE i przeżycie, które będę wspominać jako staruszka.
Drugim miejscem – od którego de facto rozpoczął się mój tegoroczny taneczny maraton – jest dawna fabryka orzeszków ziemnych, dziś znana jako Warehouse Elementenstraat w okolicy stacji Sloterdijk. To przepiękna, przestronna i bardzo pomysłowo zaaranżowana przestrzeń, w której czułam się bardzo dobrze i bezpiecznie. To pierwsze kryterium, na które zwracam uwagę w klubach: w tym roku wychodziłam zawsze w gronie znajomych, ale gdybym weszła do tego miejsca sama, z pewnością czułabym się tak samo swobodnie. Pierwszy imprezowy dzień ADE otworzyli tam Funk Assault z premierowym live actem promującym ich najnowszy materiał, “Primal Instinct”. Tworzony przez Chlära i Alarico duet trafił w gusta holenderskiej publiczności dzięki swojemu wyrazistemu, pełnemu tanecznej energii rytmowi i niepowtarzalnej energię – i choć w Polsce groove ociera się o obciach i wstyd, w Amsterdamie nie dbałam o to ani trochę. Właśnie dlatego tak dobrze czuję się w holenderskiej stolicy, w której gra się groove w wielu jego odmianach, a utrzymanie tempa i świetnej energii wśród tłumu to niemałe wyzwanie dla dj-ów. I choć sam live Funk Assault oceniam dobrze/poprawnie, dużym rozczarowaniem było dla mnie odwołanie występu Blawana i zastąpienie go Blasha & Allatt. Nie jest tajemnicą, że dziewczyny nie grają równo, technicznie ich umiejętności pozostawiają trochę do życzenia – a z tak ułożonym timetable wydarzenia nie zrobiły właściwego przygotowania na closing Nørbaka. Elementenstraat opuściłam więc wcześnie, ale z poczuciem, że przede mną jeszcze cały tydzień w tańcu!
Trzeci klub, który zrobił na mnie ogromne wrażenie 3 lata temu (i ten zachwyt trwa do dziś), to Melkweg – położone między Leidseplein a Prinsengracht venue, do którego w tym sezonie poprowadziły mnie basy. Jestem więcej, niż pewna, że kiedyś spełnię swoje marzenia o wyjeździe na drum and bass do Wielkiej Brytanii – a podczas tegorocznego ADE miałam szansę już rozpocząć jego realizację! I to w jakim towarzystwie: impreza spod znaku IMANU i zaproszonych przez niego gości, The Caracal Project, Nala Brown, G Jones, Eprom i Bianca Oblivion. Gdybym miała sklasyfikować występy pod względem najlepszej energii, to właśnie tej imprezie przyznałabym pierwsze miejsce – to porozumienie i przepływ, którego doświadczam na basowych eventach, rzadko kiedy pojawia się w techno. Ilość zbitych piątek, wymienionych uśmiechów czy zaproszeń na wesołego papierosa od osób, z którymi miałam przyjemność dzielić parkiet, była naprawdę rekordowa!
Okej, zachwyciłam się pięknymi, dużymi klubami – ale czyż nie w mniejszych rzekomo czułam się lepiej? Wszystko potwierdzam!, a moje dwa ulubione, nieduże venues tegorocznej edycji ADE to – niezmiennie – Gast Art!, niedaleko Koninklijk Paleis, oraz nowe odkrycie: Bar Baggerbeest na Sluisbuurt.
Pierwszy z nich, butik z alternatywną modą i miejsce kameralnych imprez, od 3 lat jest moim numerem jeden w kwestii stylu i muzycznych wrażeń. Maleńka powierzchnia Gast Art! pomieści może 15 osób – ale w końcu od czego jest cała przestrzeń ulicy przed wejściem? Jeśli nie wszerz, to wzdłuż; parkiet robi się sam, bo przecież roztańczeni ludzie najlepiej wiedzą, gdzie chcą się bawić. I o ile w tym roku Gast Art! postawił na naprawdę kameralne grono dj-skie, bez żadnej współpracy z dużymi nazwiskami czy rozpoznawalnymi już w Holandii kolektywami, bawiłam się naprawdę wspaniale. To wzruszające móc wrócić na ADE do “swoich miejsc” i “swoich ludzi”; widzieć, jak się rozwijają, kontunuują swoje projekty i choć czasy (wraz z inflacją) wymagają zmiany koncepcji prowadzenia biznesów, nie poddają się i, mimo trudności, cieszą się życiem. Optymizmu, odwagi i nieustraszonego podejścia do świata należy się uczyć od mieszkańców Holandii!
Kolejne miejsce, czyli Bar Baggerbeest, odwiedziłam za sprawą Theia Crush – warszawskiego duetu dj-sko-organizatorskiego, Sabre i Rusta, który mam przyjemność wspierać całym sercem. Wraz z wrocławskim kolektywem Całość oraz z wspierającą ich lokalną ekipą z Crackt Collective, w niewielkim barze na północy Amsterdamu można było usłyszeć naprawdę dużo dobrej elektroniki. Nie wyobrażałam sobie, by mogło mnie tam zabraknąć – odkąd mieszkam w Warszawie i mam okazję bliżej poznać osoby tworzące stołeczną scenę, angażuję się w pomoc i wsparcie całą sobą. Każdy z wielkich artystów i dzisiejszych ikon sceny był kiedyś w tym samym miejscu: zdobywał różne doświadczenia za dj-ką, w produkcji czy działaniach promotorskich, a przede wszystkim reprezentował lokalną scenę. Dlatego tak ważne jest wspieranie tych, którzy wnoszą na nią coś nowego, którym się chce i przed którymi świat naprawdę otwiera szeroko swoje ramiona. Często powtarzam też, że do przodu nie idzie ten, kto nic nie robi – i, jak ze wszystkim, o powodzeniu niekiedy decyduje łut szczęścia. Nigdy nie wiadomo, kto pojawi się w klubie właśnie tej nocy i na tej imprezie – dla tego zdecydowanie warto!

Do zobaczenia za rok!

Gdybym miała podsumować tegoroczne ADE, zdecydowanie wróciłam z niego usatysfakcjonowana, zainspirowana i szczęśliwa. Każdemu życzę odnalezienia swojego wyjątkowego miejsca na świecie, które przynosi wiele okazji do podróży i rozwoju (przede wszystkim tego przyjemnego), spełnia marzenia, procentuje cennymi doświadczeniami, wspomnieniami i poczuciem, że jest się właśnie tam, gdzie się powinno być. Jednocześnie dopiero w tym roku czuję się na tyle odważna i pewna tego, co robię, by relację z największego festiwalu muzyki elektronicznej na świecie przedstawić nie jako “przewodnik imprezowy”, ale rzetelny, szczegółowy i mocno konfrontujący z polską rzeczywistością obraz – i paradoksalnie, bardzo wiele do nauczenia się mamy właśnie jako branża, o nieco mniej jako community.
Z przyjemnością wrócę na ADE po raz kolejny, w 2025. Następny rok zbiegnie się w czasie z ostatnim tygodniem celebracji 750. rocznicy Amsterdamu jako holenderskiej stolicy – więc decyzja o przyszłorocznym październiku została podjęta od razu, z radością, podekscytowaniem oraz ze stroopwafflem w dłoni. Planowanie? A gdyby tak właśnie nie planować nic, zmierzać do miejsc, do których przyciąga mnie muzyka, a płynąca od tańczących ludzi energia jest moim drogowskazem?

Published November 12, 2024. Words by Agata Omelańska, photos by Enrique, stephenvb & Tom Doms.