7 metalowych kapel, które musisz poznać w tym roku
Igor Prusakowski
Do końca 2018 roku już bliżej niż dalej i choć może to jeszcze nie czas na podsumowania, to uważam, że jak najbardziej możemy zacząć od takiej TOPki. Metal do mainstreamowych mediów trafia głównie za sprawą oburzonych działaczy religijnych, ewentualnie dzięki nowemu albumowi Judas Priest – nie zliczę nawet którego. Jeśli ktoś wgłębia się w temat trochę bardziej, to na pewno słyszał o polskim (fenomenalnym zresztą) black metalu czy nowych, głośnych klipach z wytwórni Nuclear Blast. Często jednak obracamy się w kręgu tych samych nazw czy muzyków.
Co mają więc wspólnego scena hardcore punkowa, Exodus czy Nowy Orlean i dlaczego właśnie te rzeczy stanowią przyszłość muzyki metalowej? Sprawdźcie sami – przed wami lista 7 najgorętszych metalowych kapel w 2018 roku!
Pallbearer
Zaczynamy od najmocniejszego strzału – zarówno jeśli chodzi o ładunek emocjonalny, jak i muzyczny. Pallbearer to stosunkowo świeży zespół z Arkansas (pierwszy album wydali zaledwie 6 lat temu) grający tak tradycyjny, jak i nowoczesny doom metal. Gdzieniegdzie pobrzmiewa tutaj Saint Vitus (zwłaszcza w warstwie wokalnej – Brett Campbell jest niesamowity!) czy Candlemass, z drugiej strony dużego powiewu świeżości doświadczyć można za sprawą elementów progresywnych, którym zdecydowanie bliżej do Briana Eno niż do Dream Theater. Wszystko jest skąpane w dość posępnym klimacie, który na myśl przywodzi choćby Type O Negative (do inspiracji którym przyznają się zresztą sami muzycy, coverując „Love You To Death”). Zachwyca się nimi Pitchfork, średnia na Metacritic sięga spokojnie powyżej 80%, a sam Pallbearer okupuje wszelakie podsumowania po wydaniu każdego kolejnego albumu – których na koncie mają trzy. Jeśli po przesłuchaniu starych albumów Crowbar nie jesteś jeszcze wystarczająco zdołowany – sięgnij po nich. Trigger warning: maksymalnie smutne, ale i szczere granie.
ESSENTIALS: I Saw the End (Heartless), The Ghost I Used to Be (Foundations of Burden).
Power Trip
Nazwa ta jest zapewne już dobrze znana polskim fanom takiego grania, zwłaszcza za sprawą ich coraz częstszych koncertów u nas, również u boku wielkich gwiazd. Po kilku(nastu?) chudych latach jeśli chodzi o thrash revival, gdzie klony Hirax pojawiały się na pęczki i równie szybko się rozpadały, fani dobrego oldschool crossovera mogą się cieszyć, mając takie kapele jak Iron Reagan, czy właśnie Power Trip. Ten zespół ma wszystko, co jest potrzebne w takiej muzie i brzmią zdecydowanie lepiej niż giganci thrashu – ze względu na ich punkowe naleciałości i otwarte głowy. Drobny disclaimer dla tych, którzy nie wiedzą: ostatnimi czasy pojawia się bardzo dużo „metalu dla punków”, tworzonego przez ludzi skupionych wokół sceny niezależnej – i wychodzi to bardzo dobrze. Otwarte głowy i zaangażowanie w wielu projektach daje nam choćby takie opus magnum modern thrash metalu, jakim jest „Nightmare Logic” – zresztą przez skład Power Trip przewijają się choćby muzycy Impalers, Mammoth Grinder czy oldschool heavy Eternal Champion. Jeśli po „Bonded By Blood” Exodusa nie słyszałeś nic lepszego, to znaczy, że jeszcze nie sięgnąłeś po Power Trip. Zrób to natychmiast. Poza tym – jeszcze przed wydaniem oficjalnego debiutu, zaufała im wytwórnia Southern Lord Records, wydająca choćby High on Fire czy Sunn O))). How cool is that?!
ESSENTIALS: całe Nightmare Logic. Najlepiej na pętli.
Full of Hell
Ta młoda ekipa z Pennsylvanii zaczynała jako dzieciaki zafascynowane grindcorem i noisem. Po kilku latach wydawali płyty z Merzbow czy The Body, stając się jednocześnie pełnoprawnym metalowym bandem, regularnie grającym trasy zarówno po Stanach, jak i po całej Europie. Wytnij najlepsze riffy The Melvins (którzy zresztą są jedną z największych inspiracji dla FoH), tempo podnieś do 240 BPM, dodaj noise… i masz coś kompletnie nowego. Takie właśnie jest Full of Hell – swoją drogą zespół strasznie pracowity, bo od 2009 roku wypuścił już 21 nagrań, w tym 6 pełnoprawnych LP (w tym, w ramach ciekawostki, split z trójmiejskim Calm the Fire). Zapuść sobie parę ich płyt, tylko nie przekraczaj ¾ poziomu głośności. Chyba, że planujesz do końca życia siedzieć na rencie z powodu trwałego uszkodzenia bębenków – wtedy pamiętaj, że Full of Hell wydali aż 4 EPki wypełnione po brzegi tylko i wyłącznie noisem.
ESSENTIALS: One Day You Will Ache Like I Ache (One Day You Will Ache Like I Ache), Fox Womb (Code Orange split).
Thou
Z czystym sercem mogą nazwać się spadkobiercami tego, co było w Luizjanie najlepsze – prawdziwego sludge metalu, w którym próżno szukać post-rockowych odjazdów. Choć Thou powstali już w 2005 roku, dopiero teraz przyszedł ich czas – zagrali kilka dużych tras u boku dość znaczących kapel i właśnie wydali płytę, która będzie okupywać wszelkie rankingi. „Magus”, bo o tym albumie mowa to absolutny hit dla każdego fana mroku, szlamu i nisko zestrojonych gitar. Do tego, mimo całego ciężaru, we znaki daje się ich świetny songwriting o dość prostym, grunge’owym wręcz podłożu, które ujawniło się choćby na wydanej (również) w tym roku EPce „Rhea Sylvia”. Co bardzo istotne – mimo nagłego rozgłosu Thou nadal pozostaje zespołem wychowanym w duchu Do It Yourself, poruszając w swoich utworach, jak i w całym attitude bardzo poważne w dzisiejszym świecie kwestie. Jeśli w post-apokaliptycznym świecie powstałaby jakaś anarchistyczna republika, to Thou na pewno grałoby hymn. Codziennie. Z każdego okna.
ESSENTIALS: Transcending Dualities (Magus), Free Will (Heathen).
Wiegedood
Wiegedood jest zespołem w tym zestawieniu najświeższym, choć prezentującym wcale nie tak świeży odłam black/sludge spod znaku Church of Ra – są zresztą dumną częścią tego kolektywu obok Amenry, Oathbreaker czy Hessian. Wiegedood stanowi zresztą dwóch członków hardcore’owego Oathbreakera, a liderem jest basista Amenry… Co więc innego mogliby grać? Wydali trzy płyty o tej samej nazwie – „De doden hebben het goed”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza mniej więcej tyle, co „Umarli mają się dobrze”. W warstwie muzycznej to z kolei klasyczny black, którego nie powstydziliby się norwescy klasycy, z przebijającymi się tu i ówdzie walcowatymi riffami, tak charakterystycznymi dla Church of Ra. Odnoszę lekkie wrażenie, że to projekt nastawiony głównie na narobienie rozgłosu wokół całego kolektywu, zwłaszcza, gdy Amenra nie powala już swoją twórczością tak jak te 10 lat temu. Niemniej jednak wszystko tu rozbija się o muzykę, prawda? A ta jest naprawdę bardzo dobra.
ESSENTIALS: Parool (III), Ontzieling (II).
Vein
Czy wierzyliście, że nu-metal będzie jeszcze kiedykolwiek modny? Ja powiem Wam więcej – to już się dzieje. W Ameryce na scenie hardcore spora rzesza ludzi jara się Trail of Lies czy kiedyś Emmure, w Polsce mamy Heavy Runner, który jest tuż przed swoim wydaniem swojego nowego, nu-materiału, a na szczycie tego piedestału stoi Vein. Ich tegoroczny debiut, „Errorzone”, atakuje nas z samym początku zsamplowanym Amen breakiem, riffami i groovem wyjętym wprost z Korna i breakdownem jak za najlepszych czasów math metalu rzędu The Dillinger Escape Plan. Grubo, prawda? A to dopiero pierwszy numer. Masz jeszcze w szafie bojówki, buty-chleby i kolczyk, który wyjąłeś z brwi w 2005, kiedy na Vivie przestano już puszczać nowych Linkin Park? Jeśli tak to odgrzeb je, bo za sprawą Vein sprzedasz je na OLX za całkiem niezłe siano już niedługo.
ESSENTIALS: Virus://Vibrance (Errorzone), Old Data in a Dead Machine (Errorzone)
Bell Witch
The last, but not the least… W rankingu tym tworzę swego rodzaju klamrę, bo zaczynam i kończę zespołami najbardziej posępnymi. Bell Witch prezentuje coś, co można by określić mianem depressive suicidal drone metalu, mając za sobą równie ponurą historię – jest to duet, którego założyciel Adrian Guerra zmarł w 2016 roku. Główny mózg tego projektu, Dylan Desmond, do pracy zaprzęgł jednak innego perkusistę i stworzyli najsmutniejszy album, jaki możecie sobie tylko wyobrazić – Mirror Reaper. Co warto dodać, w Bell Witch nawet na moment nie pojawia się dźwięk gitary elektrycznej – Dylan gra na nisko zestrojonym, sześciostrunowym basie. I robi to w taki sposób, że Bell Witch brzmią, jakby za sobą mieli całą, drone’ową orkiestrę. To potężna muzyka i definitywnie nie do zapuszczenia sobie podczas podróży pociągiem, czy tramwajem do pracy. Jeśli muzyka jest słowem, to Bell Witch jest kontemplacją.
ESSENTIALS: Mirror Reaper (Mirror Reaper), Judgement: In Fire (Four Phantoms).
To oczywiście nie wszystko, co w muzyce metalowej z ostatnich lat jest godne uwagi. Warto zapoznać się również z zespołami takimi jak YOB – czyli idealny przykład na to, że kamień można gotować tak długo, dopóki nie przyniesie to efektów – bo grając od 1996 dopiero teraz podpisali kontrakt z Relapse Records i pojawiają się w świadomości słuchaczy spoza stonerowej sceny. Jeśli w Twój gust trafiają wspomniane Power Trip czy Full of Hell, to warto również sięgnąć po Jesus Piece i Take Offense – metalcore’owo/thrashowe strzały prosto ze sceny hardcore, albo po Gruesome – czyli post-Death prosto z Florydy, w którego składzie są muzycy Possessed czy Death To All. Skłaniając się w stronę smutnego i potężnego brzmienia nie sposób nie polecić jeszcze Primitive Man. Dla mnie to definitywnie najcięższy zespół jaki usłyszałem w całym życiu, a wrażenia z koncertu tylko to potęgują – ostatnio tak wstrząśnięty byłem po zetknięciu się z Eyehategod kilkanaście lat temu. W Polsce również jest czego szukać na tym poletku – bardzo dobre, oldschoolowo-blackowe Kły, sięgający po melodeathowe/metalcore’owe riffy i mieszający je z hardcore warszawski Embitter czy też (uwierzcie moim słowom) już za kilka lat potęga w polskim i światowym metalu – In Twilight’s Embrace.
Trzeba pamiętać, że metal to nie tylko długowłosy licealista z naszywkami na kostce i Nocny Kochanek na Woodstocku. Ta muzyka nadal nie powiedziała ostatniego słowa, a angażując coraz to bardziej otwartych na nowe aranżacje muzyków (choćby Full of Hell feat. Merzbow) powoduje również otwieranie się na nowe sceny i zjawiska muzyczne. Z niecierpliwością czekam, co będzie „the hottest” w 2019.
Published September 18, 2018.